Po co ta reforma?



"Po co robić reformę, skoro nie ma się na nią żadnego pomysłu?" - zadawałem sobie pytanie kilkanaście miesięcy temu. I do dzisiaj nie mam pojęcia, po co to w ogóle było? Czemu to miało służyć? Po co tracić czas i energię na działania bez wizji? Po co wydawać tyle pieniędzy?

Reforma oparta została na chaotycznym zlepku pomysłów (pozbawionych szerszego fundamentu), którego sztandarowa idea (szkoła 8+4) oparta jest na rozwiązaniach z 1948 roku (no może na ich wersji z 1961). Nie było w tym żadnej w nim sensownej nadbudowy. Trudno upatrywać w reformie rozpoznania aktualnych czy dalekosiężnych wyzwań społecznych. Próżno szukać w niej odpowiedzi na potrzeby uczniów czy nauczycieli. Nie wiadomo, po co ministerstwo zdecydowało się tak mocno zmodyfikować struktury oświaty.

W tłumaczeniach ministerstwa zabrakło odpowiedzi na najważniejsze pytania: Jakiej szkoły potrzebujemy? Do jakich działań ma przygotowywać? W jaki sposób? Jaka ma być rola uczniów w szkole? Jaką funkcję powinni pełnić w niej nauczyciele?

Z likwidacji gimnazjów - uczyniono panaceum na bolączki polskiego szkolnictwa. Sam pomysł okazał się banalny, propagandowy, pozbawiony merytorycznego umocowania (poza życzeniową tezą: kiedyś osiem klas się sprawdzało, to sprawdzi się i teraz). Miał charakter polityczny - pozwolił odróżnić się od poprzednich ekip i wykorzystać dla własnych interesów dość stereotypowe wyobrażenia na temat tego rodzaju placówek. Tyle, że nowatorstwo (iluzoryczne zresztą, bo de facto skopiowano po prostu model z PRL) musi mieć jakiś sens. Inaczej zwyczajnie drażni. Nieprzypadkowo poziom irytacji nauczycieli sięgnął zenitu właśnie teraz - kilka miesięcy po wdrożeniu deformy.

Nie wystarczy robić coś innego niż poprzednie ekipy, by być partią rzeczywiście dobrej zmiany - adekwatnej do cywilizacyjnych wyzwań. Po kilku latach mieszania w edukacyjnym garnku przez ministerstwo odnoszę wrażenie, że nie ma ono po prostu całościowej koncepcji zmian. Jak dla mnie - nie musi mieć. Mógłby spokojnie zostawić szkoły obywatelom, nauczycielom, działaczom, rodzicom. Pozwolić, by "zakwitło sto kwiatów, przemówiło sto szkół" (parafrazując wiadomo kogo). Szybko pojawiłaby się fala oddolnych inicjatyw.


Problem w tym, że władza na taką autonomię nie pozwoli. Woli podporządkowanie ( organizacyjnie i ideologicznie) - nawet jeśli sprowadza się to do zarządzania masą upadłościową. Pozostaje jednak pytanie: czy uda się utrzymać w posłuchu masy rozgoryczonych nauczycieli. To w dużej mierze zależy od tego, w jakim kierunku pójdzie ich protest: czy ograniczy się do walki o wynagrodzenie (zawsze coś można rzucić do podzlału i spacyfikować oburzonych), czy stanie się zalążkiem szerszego ruchu domagającego się dużo bardziej głębokich zmian.

Tomasz Tokarz

Komentarze

Popularne posty