Edukacja bez stresu?


"Wszyscy wiemy, do czego prowadzi wychowanie bezstresowe", "Konsekwencją edukacji bezstresowej są kosze na głowie nauczycieli" to wyimki z autentycznych wpisów na forach. Trudno mi przyjąć tego rodzaju retoryczne chwyty. Warto podkreślić, że w pedagogice naukowej ani w publikacjach orędowników alternatywnej edukacji nie ma takiego pojęcia jak "wychowanie bezstresowe". Jest ono wymysłem krytyków - z intencją wykpiwania tego, czego nie rozumieją.
Fraza ta nie ma zatem charakteru naukowego. Niemniej na tyle mocno weszła do języka potocznego, że warto poświęcić mu trochę uwagi. Upraszczając, jest to taki model relacji między wychowawcą a wychowankiem, w którym ten pierwszy intencjonalnie próbuje wyeliminować lub znacząco ograniczyć stres w procesie rozwojowym tego drugiego. Stres jest tu postrzegany jako zjawisko negatywne, które paraliżuje działania człowieka a w konsekwencji ogranicza jego rozwój. Określenie "wychowanie bezstresowe" pozbawione jest jednak desygnatu. Nie ma wychowania bezstresowego tak samo jak nie ma życia bez stresu. Jest on nieodłącznym elementem naszej egzystencji. Najkrócej pisząc, stres to określona relacja między osobą a otoczeniem, powodująca stan napięcia i wytrącająca ją z emocjonalnej równowagi (homeostazy). To rodzaj napięcia emocjonalnego, które stanowi reakcję na sytuację niestandardową. W założeniu ma pomagać w poradzeniu sobie z nią. Zmobilizować do działania. Stres nie jest sam w sobie ani dobry ani zły. Może dodawać kopa lub rzucić na ziemię. Wytrącenie z homeostazy bywa ożywcze i rozwojowe. Może także okazać się destrukcyjne - szczególnie, gdy trwa zbyt długo. Wtedy paraliżuje. Warto pamiętać także, że stres może także zawieszać inwencję i kreatywność - skłaniając do prostych, schematycznych form aktywności czy do wycofania się (zgodnie z hasłem "fight or flight" - walcz lub uciekaj). Sytuacja kryzysowa wymagająca szybkich, automatycznych działań - to nie jest najlepszy moment na eksperymentowanie. Oczywiście stres tylko w pewnym stopniu ma charakter obiektywny. Można wyróżnić czynniki bardziej stresogenne, jednak osobnicza reakcja na nie jest subiektywna. Pewne sytuacje niektórych stresują bardziej, innych mniej. Dla jednego ucznia klasówka może być traumatycznym przeżyciem, dla innego - inspirującym wyzwaniem, a dla kolejnego - mało znaczącym wydarzeniem. Stąd inny poziom napięcia. Nie chodzi zatem o wyeliminowanie stresu z procesu edukacyjnego. To niemożliwe. Jest także niefunkcjonalne - chyba, że jako cel edukacyjny zakładamy osiągnięcie stanu niereaktywności, apatii (apatheia - beznamiętność) czy ataraksji. Ale nie chyba nie zależy nam na społeczności robotów. Chodzi o umiejętne nim zarządzanie. Panowanie nad nim. Aby stał się impulsem do konstruktywnego działania a nie jego hamulcem, pobudzaczem - nie źródłem podłamań. Zarządzenie stresem polega na uświadomieniu sobie, że istnieje i że ma na nas wpływ. Na rozpoznaniu jego przyczyn i skutków, emocji, jakie wywołuje, jego oddziaływań na nasz organizm. Na kontroli nad nim, prowadzącej do większej świadomości.Wszystko zależy od umiejętności świadomego sterowania relacją między naszym organizmem a otoczeniem. I tu pojawia się odpowiedzialność wychowawcy. Powinien wspierać wychowanka w radzeniu sobie ze stresem. Rozmawiać z nim na ten temat. Pomagać mu w wyciąganiu wzmacniających refleksji. Towarzyszyć w zmaganiu się z wyzwaniami, jakie stawia przed nim rzeczywistość. Nauczyciel nie ma być ani katalizatorem stresu, ani jego inhibitorem - lecz przewodnikiem relacji młodego człowieka z otaczającym go światem. Ważne jest to, aby stres, jeśli się już pojawia, stawał się bodźcem do autentycznego rozwoju. Bo wywołać go można bardzo łatwo - stymulując uczniów karami i nagrodami, ocenami, zapowiedziami sprawdzianów i odpytań, kontrolując, grożąc i strasząc konsekwencjami. Warto jednak zadać sobie pytanie czemu służą tego rodzaju sztuczne napięcia. I czy rzeczywiście pomogają w czymś naszym dzieciom...

Tomasz Tokarz

Komentarze

Popularne posty