Do czego użyjemy metod aktywnych?





Metody aktywne są ostatnio bardzo modne. PBL, TOC, DT, LBD, TBL itd., projekty, eksperymenty, gry edukacyjne. To wszystko jest oczywiście bardzo interesujące. Uwielbiam je, promuję i szkolę z ich wykorzystania. Niemniej jest także drugi druga strona medalu.

Otóż gdy kogoś coś naprawdę interesuje, coś wciąga, intryguje - to nie potrzebuje stymulowania złożonymi niestandardowymi metodami, by efektywnie działać w tym obszarze. Człowiek kochający swoją pracę nie potrzebuje grywalizacji, zdobywania punktów i leveli by stać się bardziej zmotywowany. Co więcej, takie rozwiązania może odbierać jako stratę czasu.

Te wszystkie metody mogą okazać się świetnym wprowadzeniem dla uczniów, którzy są na początku drogi odkrywania siebie. Fantastycznym wabikiem, by zainteresowali się czymś, co ich wcześniej nie ciekawiło.

Ale nieumiejętnie użyte mogą przekształcić się po prostu w kolejne narzędzie do sztucznego sterowania zaangażowaniem.

Obawiam się, że u podłoża popularności metod aktywnych nazbyt często leży oczekiwanie, że stanowią one coś w rodzaju pudełka z magicznymi sztuczkami, z gotowymi efektownymi rozwiązaniami, za pomocą których łatwiej będzie okiełznać ucznia i skłonić do pracy zgodnej z naszymi oczekiwaniami.
Wynika to z rzeczywistego niezrozumienia istoty aktywizacji - nie chodzi przecież o to, by uczniowie z większym zapałem (w ru
chu, w działaniu, poprzez oddziaływane na różne zmysły) realizowali nasze pomysły i sprawniej wykonywali nasze standardowe polecenia.
Sednem aktywizacji jest stworzenie im przestrzeni do samodzielnych działań, do eksperymentowania, by dzięki potrafili spojrzeć na siebie jak twórców, odkrywców, innowatorów, na świadomych autorów własnego rozwoju. Najważniejsze jest podmiotowe spojrzenie na dziecko. W przeciwnym razie metody aktywne mogą stać się jedynie bardziej wyrafinowaną formą manipulacji.

Dlatego korzystajmy z nich mądrze

Tomasz Tokarz

Komentarze

Popularne posty