Chcemy zmiany i boimy się jej



Nie jestem fanem teorii spiskowych. Nie przekonuje mnie teza, że szkoła celowo utrzymywana jest w obecnym kształcie, by realizować interesy jakichś sił. Ona de facto nie przynosi korzyści nikomu.

Ani samym uczniom - bo nie jest wystarczająco zorientowana na odkrywanie ich potencjału, mocnych stron, talentów, na budowanie samoświadomości, co wydaje się najlepszym gwarantem sukcesu życiowego.

Ani rodzicom - bo nie zapewnia im poczucia bezpieczeństwa, nie daje jakiejkolwiek pewności, że wielki trud włożony przez ich dzieci w szkołę przełoży się na powodzenie w realnym świecie.

Ani społeczeństwu jako całości - bo nie rozwija w odpowiedni sposób kompetencji interpersonalnych, komunikacyjnych czy mediacyjnych - nie tworzy refleksyjnych członków wspólnoty, przygotowanych do stawienia czoło aktualnym wyzwaniom.

Ani nauczycielom - bo trudno mi przypuszczać, by serio bawił ich udział w jakimś irracjonalnym wyścigu o pozycję w rankingach.

Ani kapitałowi, decydentom rynku pracy - bo nie kształtuje przydatnych z ich punktu widzenia kompetencji: przedsiębiorczości, kreatywności, elastyczności, komunikacji marketingowej, autoprezentacji.

Ani państwu - bo nie kształtuje świadomych obywateli, zaangażowanych w bieg spraw państwowych, gotowych do poświęceń na rzecz interesu publicznego.

Tak sobie trwa, siłą inercji. Trochę jak przechowalnia. A trochę jako narzędzie kompensacji (stopnie oraz miejsca w statystykach jako instrument podnoszenia ego).

Ale w gruncie rzeczy niewielu z nas ma pewność, że konwencjonalna szkoła służy czemuś naprawdę sensownemu, że jest nieodzowna człowiekowi przełomu tysiącleci...

Niejednokrotnie słyszę - "bo krytycy szkoły tylko krytykują, a nie proponują nic innego. Nie ma alternatywy". To nieprawda. Na dziesiątkach tysięcy stron zapisano propozycje zmian. Można korzystać z setek opisanych doświadczeń. Można korzystać z ogromnej bazy broszur i instrukcji - choć oczywiście każda zmiana musi być zaprojektowana oddolnie.

Tak naprawdę wiemy, jak może wyglądać nowa szkoła, przyjazna dzieciom i służąca ich rozwojowi. Jej wzorce powstały ponad sto lat temu. W myśli Deweya, Montessori, Korczaka, Key, Freineta i wielu innych. Przetestowane zostały także w Polsce. Polscy pedagodzy od dziesiątek lat pokazują, w jakim kierunku warto zmierzać. Podpierają swoje tezy licznymi badaniami.

Wiemy, jak efektywna potrafi być edukacja, kiedy znika przymus, opresja, uczenie pod testy. Pokazują to młodzi ludzie działający w Klubach Młodego Odkrywcy, Esero, Odysei Umysłu, DI.

Wiemy jak pracuje mózg dziecka - kiedy jest aktywny, a kiedy się wyłącza. Wiemy co motywuje uczniów do pracy, a co zniechęca. Pokazują to badania neurobiologów oraz psychologów społecznych. Mówią o tym koncepcje automotywacji, potwierdzone w licznych badaniach. Można sięgnąć do Daniela Pinka czy Sugaty Mitry.

Wiemy jak można twórczo wykorzystać nowe technologie. W sieci jest dziesiątki stron, blogów, broszur, webinariów. 

Wiemy, jak inspirujące może być towarzystwo mądrych, refleksyjnych dorosłych, szacujących i lubiących uczniów, odrzucających relację władzy. Pokazują to dzisiaj nie tylko szkoły alternatywne (wolne, demokratyczne, montessoriańskie, waldorfskie), szukające swego miejsca na obrzeżach systemu, ale także te, które znajdują się w jego centrum (jak podstawówki w Radowie Małym czy Okunicy).

Wiemy, co robić i jak. Mamy propozycje gotowych rozwiązań. Wiem, co służy naszym dzieciom a co nie. Dlaczego zatem wciąż kurczowo tkwimy w modelu szkoły wymyślonym dwieście lat temu na potrzeby biurokratycznego, imperialnego państwa, szkoły mającej w zamierzeniu dostarczać zdyscyplinowanych urzędników i robotników fabrycznych? Dlaczego wciąż trzymamy się ocen, testów i jednokierunkowej transmisji wiedzy?

Chcemy zmiany i jednocześnie jej nie chcemy. Czy naprawdę tak bardzo się przywiązaliśmy się do starych narracji? Czy serio aż tak się boimy? 

Tomasz Tokarz

Komentarze

Popularne posty