Potrzeba władzy


Irytuje nas czasem, nawet bardzo, kiedy uczeń nie uważa na lekcji. Nadaliśmy naszemu przedmiotowi wielką wartość, uważamy, że od opanowania jego treści zależą losy świata, że każdy kto posiądzie przekazane przez nas dane dozna iluminacji i odniesie sukces w życiu... a tu jeden z drugim mają to gdzieś.

Powiedzmy sobie otwarcie: de facto lekcje są dla nas, dla nauczycieli. Są narzędziem do zaspokojenia naszych potrzeb. Uznania, akceptacji, samorealizacji, celu, bezpieczeństwa. To my się lekcją jaramy. To nas fascynuje historia czy chemia. To nauczanie tego, co daje nam frajdę zapewnia nam poczucie autonomii, pozwala na doskonalenie i nadaje sens pracy.

Problem zaczyna się wówczas, kiedy uczeń niekoniecznie chce być stymulatorem naszych potrzeb. Nie chce być siedzącym w ławce słoikiem gotowym do zalewania kompotem naszej wiedzy. W oczywisty sposób nas to wkurza. My tak bardzo chcemy nauczać i czuć satysfakcję z tego co robimy, a oni nam na to nie pozwalają.
"Co za lenie", "To pokolenie nie szanuje nauczycieli", "Myśmy w ich wieku"... No właśnie, co? Bardziej udawaliśmy? Bardziej się baliśmy?

Za częstym tekstem: "oni mają obowiązek się uczyć" kryje się zazwyczaj: "oni mają obowiązek nas słuchać". Bo jak słuchają i robią, co wymagamy... to nam ego rośnie. A kiedy z jakichś powodów nie słuchają i lekceważą zlecone zadania (których sensu nie pojmują) to zaczynają się żale, załamywania rąk, smuty o niewdzięcznym i przegranym pokoleniu, które trafi pod most.

Tak bardzo byśmy chcieli być zauważeni. A niektórzy nie zauważają. Tak byśmy chcieli, by zobaczyli jak bardzo się staramy. A nie zawsze widzą. Tak bardzo nam zależy na uznaniu wartości naszej pracy. A czasem nie uznają.

"Przezorny książę powinien obmyśleć sposób, aby obywatele zawsze i w każdej okoliczności odczuwali potrzebę jego rządu, wtedy stale będą mu wierni"

Wtedy zaczyna się przymus. By zobaczyli w nas wartość. Te wszystkie straszenia ocenami, kartkówkami i uwagami to próby zwrócenia uwagi uczniów na nas. By potraktowali nas poważnie. By nas zauważyli. By jeśli nie dobrowolnie, to chociaż pod przymusem, oddali nam należny szacunek. Jak nie kochają, niech się chociaż boją.

"Rodzi się stąd dylemat: czy lepiej, by księcia kochano i nie obawiano się go, czy odwrotnie. Odrzec można, że tak jednej, tak i drugiej rzeczy by się pragnęło, lecz ponieważ trudno jest obie pogodzić, o wiele bardziej bezpiecznie jest budzić obawę, niż być kochanym."

Jeśli nie uznamy wzajemnie swojej podmiotowości, autonomii, wolnej woli, czyli po prostu człowieczeństwa to relacje zawsze będziemy układać w oparciu o zasadę władzy, przymusu i kontroli.

Tomasz Tokarz

Komentarze

Popularne posty