Królowa nauk



Można powtarzać w nieskończoność "Matematyka jest królową nauk", ale dla sporej grupy absolwentów to zwykły slogan.
Nie pokazano nam jak sensownie ją wykorzystywać.

Dla mnie była po prostu przedmiotem do zdania.
Ciągi znaków na tablicy, gdzie trzeba było coś podstawiać.
Podstawiałem. Zaliczałem. W podstawówce na 5. 
W liceum już mi wystarczało 3.

Nie było poczucia sensu, nie było autonomii, nie było tajemnicy. 
Nie było indywidualizacji. 
Nie było wspólnego zmagania się z zagadkami.
Każdy obliczał sam. Bez poczucia celu.

Podobnie na fizyce. Fascynowały mnie opowieści o wielkich fizykach i niezwykłych wynalazkach, ale lekcje fizyki w liceum to były tablice zapisane literkami i cyferkami. Nie wiedziałem, jak to odnieść do życia.

Dzisiaj matura z matematyki to fikcja. 
Zadania tak skonstruowane, żeby 3/4 zdało.
I to nie zawsze wychodzi.
Sztuka dla sztuki.

Ma być na egzaminie? To jest! 
Obowiązkowo? Tak jest! 
Tylko, co z tego wynika?

Słyszę opowieści, że matematyka uczy krytycznego myślenia, odróżniania prawdy od fałszu, planowania, zarządzania, chroni przed manipulacją itd. Oczywiście ma taki potencjał, ale w realu korelacja jakoś umyka.

Cała nasza klasa polityczna miała obowiązkową maturę z matematyki. Nie znajduję specjalnej różnicy, jak pisał Bursa.

Matematyka może być ciekawym systemem znaków do opisu świata.

Ale w wersji szkolnej efekty są takie jak z nauką innych języków. Absolwent zna wzory/struktury gramatyczne/daty, ale w codziennej komunikacji nie umie z nich sklecić przydatnego zdania, nie mówiąc już o całej opowieści.

Tomasz Tokarz

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty