Szkoła - wspólnota



Zygmunt Bauman stwierdził kiedyś, że żyjemy w czasach interregnum. Umierają stare systemy. Dominujące schematy tracą status obowiązujących. Skutkiem jest chaos. Nie wiemy, w co wierzyć. Szukamy rozwiązań w dawnych modelach - zamiast szukać nowych.

Odnoszę wrażenie, że także w sferze edukacji mamy obecnie bezkrólewie. Dziewiętnastowieczny model szkoły FABRYKI (powstały na potrzeby epoki industrialnej), opartej na jednolitych normach jakości, wskaźnikach (rankingach), miernikach (ocenach), rywalizacji - powoli odchodzi do lamusa.

Nie zaspokaja dziś najważniejszych potrzeb indywidualnych. Nie służy interesowi publicznemu. Nie odpowiada na nasze tęsknoty. Wydaje się absurdalny - z tym swoim naciskiem na bieg, wyścig, zysk, na efektywność mierzoną zapchaniem głowy niepowiązanymi ze sobą danymi, a następnie odtworzeniem ich na egzaminie.

Problem polega na tym, że po upadku króla następuje nieład. Pojawia się wielu aspirantów do tronu. Rywalizują frakcje, powołujące się na dawne tradycje ("wróćmy do tego, co było - przecież się sprawdziło").

Uaktywnili się promotorzy szkoły-KOŚCIOŁA (opartej na hierarchii, nauczycielach-kapłanach, pośredniczących między Prawdą a głowami uczniów) czy zwolennicy szkoły-INKUBATORA PATRIOTÓW, posłusznych obywateli, oddanych władzy, zaangażowanych w budowę silnego państwa. Oba są archaiczne, nieprzydatne w obliczu wyzwań współczesnych, ale wydają się atrakcyjne - bo znane, a zatem dające jakiś miraż poczucia bezpieczeństwa.

Gdzieś na obrzeżach rozbrzmiewają coraz śmielsze głosy orędowników szkoły-RODZINY, opartej na autorskim programie i wyrazistej pozycji dyrektorów - wchodzących w rolę opiekuńczych rodziców. Brzmi ciekawie, niemniej przebija z niego trochę paternalizm i nieco szklarniowe postrzeganie edukacji (szklarnia jako ciepłe, przyjazne ale zamknięte miejsce pielęgnowane przez znawcę-ogrodnika, który kontroluje w całości rozwój rośliny).

Jeszcze niewielu zwolenników ma zupełnie nowy model: szkoły-WSPÓLNOTY, osadzonej na autonomii, autentyczności, równości wszystkich członków społeczności. Bazuje na naturalnych zasobach i pasjach. Pozwalaja na odkrywanie siebie poprzez wspólne działanie.

Ten kandydat do tronu musi dopiero przekonać masy do siebie. Nie miał do tej pory szerszej możliwości się wykazać. Nie przynosi ze sobą gwarancji bezpieczeństwa i stałości. Nie ma z góry założonego planu czy ekspertów-dyrektorów, mówiących jak żyć. Wymaga elastyczności, otwartości i odrzucenia ugruntowanych schematów.

Co więcej, nie da się udowodnić dzisiaj jego skuteczności (jak zresztą ją mierzyć?). Efektów, jakie przynosi nie da się ująć za pomocą statystyk. W gruncie rzeczy nie wiadomo, kogo tworzy. Jest jednym wielkim eksperymentem.


Czy zdoła przekonać do siebie społeczeństwo? Czy znajdziemy w sobie siłę i odwagę, by zaryzykować krok w nieznane?

Tomasz Tokarz

Komentarze

Popularne posty