Doświadczenie bez tresury

 




 

Kiedy pisałem o przymusie, przewodniku, obligatoryjnej łacinie, historii, czy biologii itd. pojawiły się głosy, że właśnie przez to, że ktoś trafił na obligatoryjny kurs tego, czy tamtego - stał się tym, kim jest. Nie do końca sądzę, aby  to dokładnie tak działało, bo w końcu trafialiśmy na różne kursy i nie wszystkie stały się podwaliną pod naszą tożsamość zawodową. To raczej było tak, że jeśli mieliśmy zainteresowania i predyspozycje to konkretny kurs do nas trafił. Czuliśmy się w im dobrze, bo był zgodny z naszym ja.

Ale rozumiem przesłanie, że ktoś może nie trafić na taki kurs i przez to nie odkryje, co go jara. Dlatego myślę, że w klasach np. 4-6 edukacja powinna polegać na półrocznych kursach z poszczególnych przedmiotów. Młody człowiek, który potrafi już czytać, pisać i liczyć niech sobie przez pół roku pochodzi na 6 m. kursy: historii, fizyki, matematyki, polskiego itd. Takie podstawowe mające na celu pokazanie, o co w ogóle chodzi w danym przedmiocie i przekazujące niedyrektywnie elementarną wiedzę. Bez presji, ocen, kartkówek itd.

Chodzi o to, by uczeń mógł doświadczyć różnych obszarów i zobaczyć, co mu leży. A klasy 7-8 to już byłaby specjalizacja w kilku wybranych obszarach.

W liceum w pierwszej klasie dochodziłyby dodatkowe propozycje kursów. A potem znowu specjalizacja.

Wtedy nie byłoby poczucia przymusu. A jednocześnie można by było sobie przetestować różne opcje. I wybrać.

I zamiast tresury byłby trening.

Tomasz Tokarz

Komentarze

Popularne posty