Oczekiwanie na ministerstwo
Słyszę czasem tezę, że wiadomo co robić, ale nic się nie zmienia. Nic się nie zmienia, bo mało kto chce realnej zmiany. Środowisko nauczycielskie będzie dużo o zmianie opowiadać i formułować kolejne postulaty, ale to jest tylko taki manewr odwracający uwagę, mający zasugerować, że dopiero musi przyjść zmiana odgórna, by naprawić sytuację, no a skoro zmiany nie zadekretowano - to trzeba robić, to co się robiło (czyli kartkówki, odpytywania i ocenianie).
Kiedy się przyjrzeć postulatom wypracowywanym przez nauczycielskie środowiska to widać, że właściwie niewiadomo o co biega.
Kiedy czytam "zwiększenie autonomii nauczyciela" (w sytuacji, kiedy trudno o bardziej autonomiczny zawód), albo "zmiana systemu oceniania" (na jaki? skoro jest w tej kwestii totalna dowolność i każda szkoła, a nawet każdy nauczyciel może oceniać, jak chce), albo "powołanie samorządu nauczycielskiego" (ale kto ma go powołać? - minister?), "albo wprowadzenie do podstawy programowej nacisku na współpracę i komunikację, krytyczne myślenie i samorozwój" (w sytuacji, kiedy ona właśnie na to kładzie nacisk), albo "obligatoryjne wprowadzenie przedmiotów uczących demokracji i otwartości" (uczenie demokracji pod przymusem, a pomocą kartkówek?) albo "domagamy się szanowania zawodu nauczyciela" (najlepiej ustawowy nakaz szacunku) to wiem, że chodzi tylko o zasłonę dymną.
Prawdziwa zmiana, która jest w zasięgu ręki (!) polegałaby na zwykłej zmianie podejścia do ucznia - potraktowania go jako osoby, który szuka swojego miejsca w świecie, a my mamy go wspierać na tej drodze. Naprawdę - to wystarczy. Zobaczenie w uczniu człowieka, nie obiektu do tresury.
Ale o taką zmianę najtrudniej - bo oznacza utratę kontroli i odbiera narzędzia obrabiania. A jak bez nich wymuszać na uczniach wykonywanie poleceń - których nie rozumieją, które nic im nie dają, które nie sprawiają im przyjemności, nie są zgodne z ich potrzebami i które są dla nich bezbrzeżnie nudne, ale które robić "trzeba", bo wydawnictwa przysłały je wraz z podręcznikiem.
Czasem mam wrażenie, że niektórzy czekają na edukacyjną zmianę tak, jak na instrukcje od ministerstwa.
Że teraz nagle zmieni się ekipa - napisze nowy program, sformułuje nowe wytyczne, rozpisze dokładnie co i jak. I wtedy się wystarczy nauczyć tego nowego paradygmatu i git.
Że jedne instrukcje zostaną zastąpione innymi.
Że ktoś powie ile ma być jakiegoś przedmiotu, jakie oceny, z jakich narzędzi korzystać. .
Stąd przekonanie, że trzeba dostarczyć "konkrety" - czyli gotowe pakiety scenariuszy, opisujące skrupulatnie działania.
I nawet jak ktoś próbuje coś takiego dostarczać, to często reakcja jest taka, jaka musi być - "o widać, że teoretyk zrobił, to nie pasuje!"
A jak ma pasować?
Każda placówka jest nieco inna. Każda ma trochę inne trudności. Innych uczniów. Inne kadry.
Istotą zmian, które powinny nadejść jest właśnie elastyczność.
Trzeba zacząć od identyfikacji problemów w konkretnym miejscu.
Tak jak się robi w firmach.
I potem konkretna placówka może sobie wypracować program zmiany. Oddolnie. Pasujący do jej charakteru.
Do tego potrzebne są częste spotkania kadry.
Współpraca i komunikacja.
Działanie zespołowe.
I rzeczywista chęć zrobienia czegoś innego dla uczniów niż działanie w oparciu o wzorce wysłane z centrali. .
Komentarze
Prześlij komentarz