Żyć własnym życiem



Nie do końca rozumiem tezy, że rolą nauczyciela jest dotarcie do każdego ucznia, zachęcenie go i spowodowanie, że będzie pracował nad danym przedmiotem. Że nauczyciel musi to zrobić i już.

Dlaczego mam kogoś zachęcać, by zechciał się uczyć tego, czego ja chcę by się uczył?
Bo subiektywnie uważam to za ważne? Bo ktoś mi kazał?
Czemu mam nim manipulować?

Wyobraźmy sobie, że ktoś z Was nie lubi historii bitew w starożytności. Nie kręcą go Leuktry ani Cheronea. Albo płazy. Albo poezja Tetmajera.

I teraz ja mam poświęcić mnóstwo czasu, by Was zachęcać do polubienia tych rzeczy?
Mam wymyślać sztuczki, kombinować?
Stosować wyrafinowane systemy punktacji?
Obiecywać cuda na kiju?
Dobierać indywidualne metody?
Mam zastanawiać się co za tym stoi?
Docierać do przyczyn niechęci?
I likwidować przyczyny oporu?
Mam wnikać w Wasze życie rodzinne by zrozumieć, dlaczego nie chcecie się uczyć o bitwie pod Issos?
Skierować Was do psychologa?
Obywać rozmowy indywidualne?
Rozmawiać z Waszymi bliskimi na ten temat?
Stosować różne gadżety, by przełamać waszą wolę?

A potem obwieścić sukces, że na kogoś tak wpłynąłem, że teraz z ochotą wykonuje moje polecenia?
To jest moją rolą?

A może po prostu powinien pozwolić Wam żyć swoim życiem i uczyć się tego czego chcecie?

Tomasz Tokarz

Komentarze

Popularne posty