Przydatność informacji
Wydaje mi się, że dyskusje nad tym, czy szkoła uczy rzeczy przydatnych czy nieprzydatnych (a sam daję się w nie wciągać) są trochę krokiem w ślepą ulicę.
Z jednej strony każda informacja może być nam przydatna, jeśli będziemy umieli ją wykorzystać.
Z drugiej - mam w głowie pełno zupełnie nieprzydatnych informacji, nieprzekładalnych na jakąkolwiek realną korzyść (dotyczących tego ile komórek nerwowych ma nicień, tego, co to jest flogiston albo z czym wiąże się nazwa Enola Gay).
Informacji, które pamiętam zupełnie bezinteresownie - bo np. w jakiś sposób mnie zaciekawiły.
Problem nie polega do końca na tym, czego uczy szkoła.
Lecz na tym - jak to robi. A robi to w sposób oderwany od naszej wiedzy o mózgu.
Po pierwsze szkoła nie zaspokaja potrzeby sensu. Uczeń nie rozumie, jaki jest cel tego, co robi. Czemu to właściwie służy. Cała ta jego wielogodzinna szkolna aktywność.
Po drugie szkoła nie zaspokaja potrzeby doskonalenia się. Uczeń nie rozwija się w obszarze, w którym jest dobry i który ma dla niego znaczenie.
Po trzecie szkoła nie zaspokaja potrzeby autonomii. Wprowadza niepotrzebny przymus. A niestety mózgu nie da się zmusić do nauczenia się rzeczy, których nie chce (choć można go uwieść - patrz punkt 5).
Po czwarte nie zaspokaja potrzeby bliskości. Nie skleja przekazywanych danych pozytywnymi emocjami, czerpanymi z działań grupowych, z bycia z innymi. A te najłatwiej wywołać przez zabawę.
Po piąte nie zaspokaja potrzeby ciekawości. Nie uwodzi, nie porywa, nie magnetyzuje - nie obudowuje przekazu danych ciekawymi opowieściami. Nie stawia wciągających wyzwań.
Jeśli szkoła umiałaby odpowiedzieć na powyższe oczekiwania dylemat - czy dane informacje są potrzebne czy nie przestałby mieć takie znaczenie, jakie mu dziś nadajemy.
Tomasz Tokarz
Komentarze
Prześlij komentarz