Samotność w szkole
Zetknąłem się ostatnio z następującym problemem: osamotnieniem nauczycieli, którzy próbowali wprowadzić inny styl pracy z uczniami. Bardziej partnerski, bardziej twórczy, bardziej aktywizujący. Co ciekawe spotkali się z brakiem zrozumienia nie tylko ze strony dyrekcji, rodziców czy innych nauczycieli. Opory pojawiły się także wśród samych uczniów. Bywało, że postawa innowatorów przyjmowana była przez nich z lekceważeniem.
Taka sytuacja jest dla mnie jak najbardziej możliwa. Wydaje się zresztą zrozumiała..
Jeśli uczeń przez wiele lat funkcjonuje w kulturze typowej dla obozu pracy, w układzie opartym na przymusie (karach, strachu, manipulacji, stymulacji zewnętrznej, narzuconych zasad, presji na wyniki itd.) to system taki stanowi dlań naturalne środowisko.
Trudno się zatem dziwić, że odchylenie od tego stanu postrzega jako cios w porządek, w którym funkcjonuje. Jako uderzenie w ugruntowany zbiór reguł. Reguł, które (paradoksalnie) dawały poczucie bezpieczeństwa i były źródłem pewnej stabilności. I wobec których uczeń wypracował już pewne strategie obronne. Nauczył się, co robić, by przetrwać.
Innymi słowy - jeśli uczniowie przyzwyczaili się do traktowania szkoły jako przestrzeni przeznaczonej do wykonywania poleceń z obszarów, które nie mają dla nich sensu to spodziewają się, że już do końca swoich dni w szkole będą po prostu zmuszani do wykonywania poleceń z obszarów, które nie mają dla nich sensu.
„Tak jest i już". Oswajają się z tą myślą. I te działania traktują jako konieczny rytuał. Mogą co najwyżej odmówić wykonania konkretnych poleceń, ale nie kwestionują samej konieczności ich istnienia.
Dlatego kiedy pojawia się nowy nauczyciel, z nowymi ideami, odartymi z przemocy (do której uczniowie przywykli), kiedy próbuje budować więź, kiedy zamiast torpedować nastolatków poleceniami zaczyna z nimi rozmawiać i zadawać im pytania... wytrąca on uczniów z homeostazy.
Reakcją jest zaskoczenie - które prowadzi do niepewności ("że jak? - mamy dokonać samooceny? to nie nasza rola, to nauczyciel jest od oceniania"). Tym większej, gdy inni nauczyciele kontynuują dotychczasowy styl pracy.
W skrajnym wypadku (jeśli mamy zwartą, mocną grupę uczniów) taki nauczyciel może zostać potraktowany jako frajer. Pojawia się myśl typowa dla więźniów: "jest miły, a zatem słaby. Skoro chce zbudować bliższe relacje to pewnie nie ma siły, by grać siłą". Albo: "ten gość jest nawiny albo głupi, chyba nie zna zasad gry - ale tym lepiej, można to wykorzystać".
I tak niespodziewany luz na przedmiocie zostaje postrzeżony jako okazja na odpoczynek. Bo energię wysysają inne lekcje. One tworzą napięcie. Budzą strach lub znużenie. A tu nagle pojawia się okazja, by się odprężyć, rozluźnić, zebrać siły przed walką. Ewentualnie - można wykorzystać ten czas na wkuwanie do sprawdzianu z przedmiotu, którego naucza Kosa.
Sytuacja się komplikuje, jeśli innowator zaczyna istotnie wymagać od uczniów innych metod pracy - do których nie przywykli. Osadzonych na kreatywności, krytycznym myśleniu, pracy projektowej, współpracy.
W głowach pojawia się myśl: "Co ten człowiek wymyśla?", "O co mu chodzi?", "Zamiast zrobić normalny test, do którego można zwyczajowo zakuć, chce byśmy projektowali jakieś dziwne rzeczy", "Na zwykłym sprawdzianie mogę ściągnąć - wiem jak, dopracowałem technikę przez lata, a tu nagle jakieś wymysły", "Nie na to się umawialiśmy"...
Kiedy uczniowie są wykończeni wkuwaniem, kiedy funkcjonują w ciągłym napięciu, kiedy całą energię ładują w przetrwanie to praca twórcza może być ostatnią rzeczą na jaką mają ochotę. Bo wymaga ona intelektualnego wysiłku, myślenia, ruszenia komórkami. A nie tylko prostej (choć monotonnej i nużącej) reprodukcji danych. Wedle znanego i oswojonego schematu.
I kiedy nauczyciel, który sprawiał wrażenie luzaka, nagle zaczyna coś wymagać... reaktor ulega przeciążeniu. Próbą redukcji dysonansu może być pyskówka. Służąca rozpoznaniu na nowo granic - "zobaczmy, do czego można się posunąć".
W końcu zniechęcony nauczyciel poddaje się. I próbuje dopasować swój styl do dominującego w szkole. Inni członkowie rady przyjmują to z ulgą. Rodzicom spada poziom lęku przed nieznanym. A uczniowie? Jeśli nauczyciel ma charyzmę - udaje mu się odbudować i utrzymać panowanie nad klasą. Jeśli nie ma - to ma problem.
Co zatem zrobić w takiej sytuacji?
Wprowadzenie nowego modelu musi być wspólną inicjatywą kadry pedagogicznej.
Zmianie musi uleć cała kultura szkoły.
Dlatego tak ważna jest postawa dyrektora - od niego zależy, czy samotnemu innowatorowi uda się przetrwać w szkole i przekonać innych do swoich pomysłów.
Taka sytuacja jest dla mnie jak najbardziej możliwa. Wydaje się zresztą zrozumiała..
Jeśli uczeń przez wiele lat funkcjonuje w kulturze typowej dla obozu pracy, w układzie opartym na przymusie (karach, strachu, manipulacji, stymulacji zewnętrznej, narzuconych zasad, presji na wyniki itd.) to system taki stanowi dlań naturalne środowisko.
Trudno się zatem dziwić, że odchylenie od tego stanu postrzega jako cios w porządek, w którym funkcjonuje. Jako uderzenie w ugruntowany zbiór reguł. Reguł, które (paradoksalnie) dawały poczucie bezpieczeństwa i były źródłem pewnej stabilności. I wobec których uczeń wypracował już pewne strategie obronne. Nauczył się, co robić, by przetrwać.
Innymi słowy - jeśli uczniowie przyzwyczaili się do traktowania szkoły jako przestrzeni przeznaczonej do wykonywania poleceń z obszarów, które nie mają dla nich sensu to spodziewają się, że już do końca swoich dni w szkole będą po prostu zmuszani do wykonywania poleceń z obszarów, które nie mają dla nich sensu.
„Tak jest i już". Oswajają się z tą myślą. I te działania traktują jako konieczny rytuał. Mogą co najwyżej odmówić wykonania konkretnych poleceń, ale nie kwestionują samej konieczności ich istnienia.
Dlatego kiedy pojawia się nowy nauczyciel, z nowymi ideami, odartymi z przemocy (do której uczniowie przywykli), kiedy próbuje budować więź, kiedy zamiast torpedować nastolatków poleceniami zaczyna z nimi rozmawiać i zadawać im pytania... wytrąca on uczniów z homeostazy.
Reakcją jest zaskoczenie - które prowadzi do niepewności ("że jak? - mamy dokonać samooceny? to nie nasza rola, to nauczyciel jest od oceniania"). Tym większej, gdy inni nauczyciele kontynuują dotychczasowy styl pracy.
W skrajnym wypadku (jeśli mamy zwartą, mocną grupę uczniów) taki nauczyciel może zostać potraktowany jako frajer. Pojawia się myśl typowa dla więźniów: "jest miły, a zatem słaby. Skoro chce zbudować bliższe relacje to pewnie nie ma siły, by grać siłą". Albo: "ten gość jest nawiny albo głupi, chyba nie zna zasad gry - ale tym lepiej, można to wykorzystać".
I tak niespodziewany luz na przedmiocie zostaje postrzeżony jako okazja na odpoczynek. Bo energię wysysają inne lekcje. One tworzą napięcie. Budzą strach lub znużenie. A tu nagle pojawia się okazja, by się odprężyć, rozluźnić, zebrać siły przed walką. Ewentualnie - można wykorzystać ten czas na wkuwanie do sprawdzianu z przedmiotu, którego naucza Kosa.
Sytuacja się komplikuje, jeśli innowator zaczyna istotnie wymagać od uczniów innych metod pracy - do których nie przywykli. Osadzonych na kreatywności, krytycznym myśleniu, pracy projektowej, współpracy.
W głowach pojawia się myśl: "Co ten człowiek wymyśla?", "O co mu chodzi?", "Zamiast zrobić normalny test, do którego można zwyczajowo zakuć, chce byśmy projektowali jakieś dziwne rzeczy", "Na zwykłym sprawdzianie mogę ściągnąć - wiem jak, dopracowałem technikę przez lata, a tu nagle jakieś wymysły", "Nie na to się umawialiśmy"...
Kiedy uczniowie są wykończeni wkuwaniem, kiedy funkcjonują w ciągłym napięciu, kiedy całą energię ładują w przetrwanie to praca twórcza może być ostatnią rzeczą na jaką mają ochotę. Bo wymaga ona intelektualnego wysiłku, myślenia, ruszenia komórkami. A nie tylko prostej (choć monotonnej i nużącej) reprodukcji danych. Wedle znanego i oswojonego schematu.
I kiedy nauczyciel, który sprawiał wrażenie luzaka, nagle zaczyna coś wymagać... reaktor ulega przeciążeniu. Próbą redukcji dysonansu może być pyskówka. Służąca rozpoznaniu na nowo granic - "zobaczmy, do czego można się posunąć".
W końcu zniechęcony nauczyciel poddaje się. I próbuje dopasować swój styl do dominującego w szkole. Inni członkowie rady przyjmują to z ulgą. Rodzicom spada poziom lęku przed nieznanym. A uczniowie? Jeśli nauczyciel ma charyzmę - udaje mu się odbudować i utrzymać panowanie nad klasą. Jeśli nie ma - to ma problem.
Co zatem zrobić w takiej sytuacji?
Wprowadzenie nowego modelu musi być wspólną inicjatywą kadry pedagogicznej.
Zmianie musi uleć cała kultura szkoły.
Dlatego tak ważna jest postawa dyrektora - od niego zależy, czy samotnemu innowatorowi uda się przetrwać w szkole i przekonać innych do swoich pomysłów.
Tomasz Tokarz
Komentarze
Prześlij komentarz