Czemu nie ma takich szkół


"Nienawidzę szkoły. Bardzo lubię moją klasę. Tęsknię za kolegami. Ale tak się boję tych wszystkich kartkówek i odpytywania, że obrzydza mi to szkołę"

Wyobraźmy sobie szkołę, do której uczniowie przychodzą z radością. Idą do klasy, gdzie czują się bezpiecznie. Jak u siebie. Rozmawiają otwarcie o tym, czego potrzebują. Czują się zauważeni, docenieni, akceptowani. Mają możliwość samorealizacji. Czują, że robią wspólnie coś ważnego.

Jednocześnie ich działania mają ramy. Wykonują zadania związane z podstawą programową. Podstawa jest jak przewodnik, pokazujący ciekawe miejsca - "zobacz, tu warto zajrzeć". Jak drogowskaz, sugerujący w jakim kierunku warto iść. Jak mapa z zaznaczonym rekomendacjami. Czemu nie sprawdzić, co tam jest?

Taki wykaz ważnych, polecanych obiektów nie zamyka jednocześnie poszukiwań głębszych i szerszych. Uczniowie z nauczycielami mogą w niektórych miejscach zatrzymać się dłużej. W pewnych mogą rozbić obóz. I zacząć dłuższe badania i analizy. Bo miejsce ich naprawdę poruszyło. Bo wiąże się z tym, co dla nich ważne. Bo uczą się w nim przydatnych i sensownych rzeczy. W innych punktach mogą tylko przystanąć, zrobić dokumentującą fotkę, odhaczyć z listy. Może jeszcze wrócą w to miejsce później. A może nie. Byli, zobaczyli, idą dalej.

Idą razem. Razem wykonują zadania - ujęte zazwyczaj w formie zespołowych gier. Każdy wnosi w rozwiązanie coś od siebie. W danej misji nie robi wiele? Trudno, wykaże się w zadaniu innego typu. W tym, co jest jego mocną stroną. W przyszłej pracy nie będzie przecież ekspertem od wszystkiego. Temu służy specjalizacja. Różnorodność stanowi o sile zespołu.

Skąd wiedzą, jak rozwiązać zadania? Mają czas na przygotowanie. Od tego jest nauczanie wyprzedzające (flipped education). Gromadzą wspólnie informacje. Kompletują ekwipunek (czasem przydadzą się książki, czasem wystarczy smartfon). Analizują dostępne szlaki. Kiedy czują się gotowi - ruszają.

Uczniowie nie ścigają się z musu o to, kto pierwszy wejdzie na dany szczyt. Chyba, że tak się wzajemnie umówią - ale to będzie już ich indywidualna rywalizacja. Jeśli ktoś osłabnie, odstaje, zatrzymują się, by mu pomóc. Uczą się od siebie nawzajem. To najskuteczniejsza forma kształcenia.

Od czasu do czasu uczniowie piszą testy - po to, by sprawdzić, ile informacji z podróży im zostało i czy wybrali skuteczne narzędzia obserwacji. Testy są obligatoryjne, ale nie służą jako narzędzie przymusu. Wyniki są dla uczniów - pozwalają im zobaczyć, w jakim miejscu się znajdują. Ile im jeszcze zostało do realizacji planu - na który mają wpływ. Refleksje odnotowują w indywidualnych dziennikach postępów. Konsultują je z nauczycielami.

Ze strony nauczycieli mają stałe wsparcie. Ci monitorują ich postępy i pomagają im rozwiązać trudności. Uczniowie wiedzą, że nawet ci najbardziej wymagający są po ich stronie. Można na nich liczyć.

Uczniowie podlegają wymogom systemu - ale robią to na własnych zasadach. Jak w życiu. Dzięki doświadczeniom zdobytym podczas podróży są bardziej pewni siebie, myślą bardziej krytycznie, są bardziej kreatywni, potrafią obserwować, komunikować się, dyskutować, współpracować, znajdować potrzebne informacje. Wiedzą, czego chcą. Wiedzą, jak mogą to zdobyć.

Ostatnie pół roku poświęcają na intensywne przygotowanie do egzaminu. Traktują to jak kolejne wyzwanie. Jak trening przed maratonem. Dzięki kompetencjom wymienionym wyżej nawet schematyczne zadania nie są dla nich większym problemem. Zdają to, co trzeba. Na tyle, ile muszą. I Idą dalej.

Czy to naprawdę musi być utopia?
Czy polskie szkoły nie mogą tak działać?
Co nas powstrzymuje, by taką wizję zrealizować?

Tomasz Tokarz

Komentarze

Popularne posty