Potrzeba przymusu?



Dość popularna jest teza, że wprowadzenie przymusu szkolnego doprowadziło do likwidacji analfabetyzmu. Istotnie trudno nie dostrzec korelacji między upowszechnieniem szkolnictwa a wzrostem liczby osób piśmiennych. Czy jednak zdecydował o tym przymus? Czy był on konieczny?

Wiele danych wskazuje, że podstawowym czynnikiem, który doprowadził do likwidacji analfabetyzmu był po prostu wzrost świadomości edukacyjnej społeczeństw. W cywilizowanych krajach nie był konieczny przymus szkolny, by ludzie nauczyli się czytać i pisać. Po prostu ludzie na pewnym poziomie sami, z własnej woli, organizują dzieciom przestrzeń do uczenia (nadają wartość procesowi uczenia) i zaczynają posyłać dzieci do placówek edukacyjnych.

Analfabetyzm zanikał w krajach cywilizowanych nawet jak nie miały one systemu przymusowej edukacji. I odwrotnie taki system nie pomagał jeśli poziom świadomości społeczeństwa był niski.

Widać to na przykładzie Włoch i Holandii.
We Włoszech system obligatoryjnej edukacji wprowadzono w 1859 roku. Mimo to, jeszcze w 1912 roku 38% ludności Włoch to byli analfabeci. Sam ukaz władz nie rozwiązywał problemu.

Tymczasem w Holandii pod koniec XIX w. tylko 1% społeczeństwa stanowili analfabeci. A obowiązek wprowadzono dopiero w 1901 i to nieco przypadkiem (różnicą jednego głosu, bo jeden z przeciwników spadł z konia i nie dojechał na obrady). Obowiązek wprowadzono w sytuacji już faktycznego braku analfabetyzmu.

Czyli wcale nie potrzebne były przymusowe szkoły, by społeczeństwo stało się piśmienne.

Jeszcze bardziej jaskrawy przykład to Austria Maria Teresa wprowadziła już obowiązek nauczania 1774 r. w Austrii i krajach zdominowanych przez Habsburgów. Mimo tego po 140 latach na Węgrzech analfabetyzm wynosił 43%. A w Galicji jeszcze więcej.

A Szwajcaria? Na początku XX wieku analfabeci stanowili tam 0,003 populacji. Bez dekretu o przymusie szkolnym. Zresztą w Szwajcarii do dzisiaj nie ma jednolitego rozporządzenia regulującego tę kwestię.

Można zatem zaryzykować tezę, że dekrety o przymusie szkolnym, o jednolitej organizacji programów, o strukturze szkół niekoniecznie były powodowane jedynie troską o wykształcenie obywateli. Do tego te wszystkie rozwiązania nie były konieczne.

Być może chodziło bardziej o próbę uniformizacji społeczeństwa, o chęć zwiększenia kontroli nad edukacją, o przekształcenie jej w narzędzie władzy, o nadanie szkołom jednolitego kształtu, o zamianę nauczycieli w urzędników - w celu przekazywania masom jedynie słusznej ideologii.

Żadne z rządów tak bardzo nie troszczyły się o upowszechnienie państwowego szkolnictwa jak te totalitarne. Nie mogły pozwolić, by ktokolwiek pozostał poza systemem przymusowej szkoły. Poddani musieli umieć czytać - musieli przecież rozumieć instrukcje i śledzić propagandową prasę. W jaki sposób można było w niepiśmiennym społeczeństwie szerzyć idee zawarte w "Krótkim kursie historii WKP(b)" czy "Völkischer Beobachter" (1,5 mln nakładu pod koniec lat 30)?
Skąd mieli wiedzieć kto obecnie jest wrogiem narodu? Musieli chodzić do szkoły, by dowiedzieć się, że warto służyć wielkim Niemcom, wielkiej Japonii, wielkiemu ZSRR, wielkiej Italii itd.

Konkluzja? Pojawia się pytanie? Czy troska o rozwój uczniów jest równoważna z przymusem uczęszczania do jednolitych szkół? Czy trzeba stosować przymus, zamykać ludzi pod kluczem, straszyć ich złymi ocenami, zabijać w nich wolną wolę i poczucie wpływu, by nauczyć ich czytać? Czy może te same efekty i coś dużo więcej można osiągnąć inaczej?

Tomasz Tokarz

Komentarze

Popularne posty