Trudne sytuacje




W Głogowie uczeń wyciągnął zza pasa plastikowy pistolecik zabawkę, wycelował w głowę nauczyciela z tekstem "gdzie piąteczka". Wszystko przy ogólnym rozbawieniu klasy. Trudno mi ocenić emocje nauczyciela, ale wyglądał raczej na spokojnego. Kazał mu odłożyć "pistolet" i wrócić do ławki.
Była to reakcja w stylu" "Kowalski czego ty nie wymyślisz, by zwrócić na siebie uwagę".
Ktoś to nagrał i wrzucił do sieci.

Oczywiście zachowanie ucznia było głupie.
Nie można tego zbagatelizować.

Niemniej - nie znam kontekstu sytuacji, atmosfery w klasie, relacji nauczyciele-uczeń.
Nie wiem, czy to realne prześladowanie, nękanie, happening, jakiś rodzaj gry uznanej przez obie strony?

Dlatego zdaję się na rozpoznanie sytuacji przez ludzi na miejscu. Przez społeczność szkolną. Przez dyrektora. Radę Pedagogiczną.
Wiedzą o tym dużo więcej niż my.
Może by im zaufać - zamiast osądzać na odległość?

Dowiedziałem się, że uczeń przestraszył się tym, co zrobił i przeprosił nauczyciela. Dostał naganę. Dyrektor nie podjął bardziej ostrych kroków. Stwierdził po rozmowie z pracownikiem: ",Nauczyciel w chwili zdarzenia nie czuł się zgrożony..."

Nie mam powodów, by mu nie ufać. Zna swoich ludzi.

Mógłbym zaproponować, aby tę sytuację wykorzystać do rozmów z młodzieżą o konsekwencjach takich zachowań.
O granicach i normach.
O skutkach nieprzemyślanych działań.

Sensowne byłoby przeprowadzenie kręgu naprawczego w celu wyczyszczenia atmosfery.
I poszukania przyczyn.
Zasadne jest wsparcie nauczyciela.

Ale potrzebna jest także rozmowa z uczniem.
Myślę, że ogóle nie był świadomy konsekwencji.
Chciał po prostu zrobić show.
Może nie wie w jaki inny sposób mógłby zyskać uznanie grupy - robi, to co umie. Błaznuje.
Tak bardzo chciałby być zauważony i akceptowany.
Czy surowe ukaranie go (z użyciem prokuratury) - pomoże mu stać się lepszym?

Ale nie o tym piszę. Piszę bo na szkołę wylał się cały kontener oburzeń. Szczególnie na forach nauczycielskich. Dostało się wszystkim. Także nauczycielowi.
Kiedy próbowałem pokazać inną perspektywę (wskazując, że może choć warto poczekać z oceną) zmieszano mnie z błotem.

Gdyby wypowiadający się byli sędziami, chłopak już siedziałby w więzieniu, nauczyciel został zwolniony a dyrektor pociągnięty do odpowiedzialności za zaniedbania i "tuszowanie" sprawy.
I to na podstawie klikbajta.
Wyrok zza laptopa. Już oceniający wszystko wiedzą.
Byle ukarać. Ma być odwet i proces pokazowy.

"Chłopak powinien trafić do pierdla", "Sprawa jasna - artykuł 190 KK - prokurator", "nauczyciel nieudolny - dyscyplinarka", "dyrektor chroni swoich - może chłopak to syn notabla", "Dyrektor łamaga, pewnie broni synusia kolegi," to dupa a nie dyrektor", 'dyrektor - kretyn", "to patologia - z takimi trzeba ostro", "z tego chłopaka już nic nie będzie", "od razu widać, że to dresiarz, a każdy dresiarz to zbir", "Uczniowie sa wystraszeni" .... Niech sie w dupe pocaluja. Wypieprzyc to gangsterstwo ze szkoly !!.

Czy rzeczywiście zbyt spokojnie odbieram sytuację?

Ścierają się tu dwie wizje szkoły.
Z jednej strony chcemy by była autonomiczna, oparta na zaufaniu, dialogu, demokratyczna, by sama rozwiązywała trudności, by wsłuchiwała się w społeczność i nie sięgała po narzędzia biurokratyczne.

Z drugiej - kiedy pojawia się taka sytuacja - zamiast zaufać społeczności szkolnej, nagle wzywamy do interwencji organów ścigania, chronimy się na statusem urzędnika i liczymy na rozstrzygnięcia zewnętrzne.

"sprawa powinna być prowadzona z urzędu, to atak na urzędnika państwowego",
"powinni odpowiedzieć, jak za atak terrorystyczny",
"to taka sama sytuacja, jakby zaatakowali posterunek policji - jesteśmy takim samymi funkcjonariuszami"

Co Wy byście zrobili w takiej sytuacji?

Tomasz Tokarz

Komentarze

Popularne posty