Szkoła powstała




Szkoła powstała jako pochodna interesów trzech grup:
a) rodziców, którzy pracując nie mieli co zrobić z dziećmi,
b) hobbystów, którzy interesowali się jakimś zagadnieniem (np. Namibia w XVII wieku),
c) rządu, który potrzebował, by ludzie potrafili czytać instrukcje i rozporządzenia, potrafili policzyć, ile muszą zapłacić podatku oraz by się po prostu nie buntowali.

Trzy grupy się dogadały i powstał deal.
Rząd powiedział rodzicom: ok, opłacimy przechowalnię dla Waszych dzieci (za Wasze pieniądze zresztą, ale to szczegół o którym nie musicie wiedzieć).
Zatrudnimy tam hobbystów, którzy w zamian za możliwość opowiadania o swoim hobby przypilnują, aby Wasze dzieci były grzeczne i nie włóczyły się po ulicach.
Dopilnujemy, by hobbyści nauczyli je czytać, pisać i rachować, ale w zamian chcemy wsadzić do programu trochę rzeczy typu: cesarz/prezydent/rząd jest super a władzy trzeba słuchać, szczególnie kiedy mówi, że trzeba poświęcić życie za cesarza/prezydenta/rząd.

Rodzice powiedzieli - ok.

Hobbyści powiedzieli rodzicom - niech będzie, przypilnujemy dzieci, by były grzeczne, dzięki temu będą nas słuchać, jak opowiadamy o naszym hobby.

Władzy powiedzieli - ok, niech będzie, zrobimy raz w semestrze jakąś akademię ku czci... odśpiewamy hymn i każemy dzieciom wyrecytować jakieś patriotyczne wiersze o powstaniu.

A w duchu hobbyści powiedzieli sobie: kurde całkiem dobry deal, dzięki temu mamy stały etat, regularną pensję, pracę, która daje nam poczucie sensu, pozwala się doskonalić w tym, co lubimy robić i pozwala na sporą autonomię. Jest naprawdę ok.
Jakoś dogadamy się z uczniami przecież. Jak będą uważnie słuchać o Namibii to dostaną piątkę, jak będą pozorować słuchanie to czwórkę, jak po prostu nie będą przeszkadzać to trójkę. I wszystkim nam się będzie żyło spoko.
18 godzin to niedużo. Będzie czas dorobić poza szkołą.

I to by nawet sprawnie działało, gdyby strony dotrzymywały ustaleń.
Ale okazało się, że władzy nie wystarczy wspomnięcie od czasu do czasu o tym, że władza jest fajna. I zaczęła narzucać na hobbystów coraz więcej wymogów. Aby im to "osłodzić" nadała im status funkcjonariuszy publicznych, czyli de facto zamieniła w urzędników państwowych. I powiedziała hobby hobby, ale jakieś wyniki muszą być. Róbcie więcej testów.

Okazało się także, że rodzicom przestała wystarczać darmowa przechowalnia (niektórym nawet zaczęło świtać, że nie jest darmowa) i zaczęli żądać aby hobbyści zrobili z ich dzieci liderów wyścigu o dobra - w ramach kompensacji własnych niepowodzeń. I powiedzieli hobby hobby, ale jakieś wyniki muszą być. Róbcie więcej testów.

Okazało się niestety także, że hobbystom przestało wystarczać po prostu fajne spędzanie czasu z uczniami i realizowanie swojego hobby (co wszystkim wyszłoby na dobre) i zaczęli odpływać...
- niektórym zaczęło się wydawać, ze są jakimiś misjonarzami Zbawienia ludzkości i że od tego co robią zależy los kosmosu,
- byli też tacy, którzy uznali, że na ich barkach spoczywa przyszłość polskiej gospodarki,
- jeszcze inni odkryli, że mogą w szkole realizować swoje niespełnione marzenia o byciu cesarzem i zaczęli traktować uczniów jak sługi do wykonywania poleceń (ten problem mogłoby rozwiązać pogranie w Simsy czy inną grę strategiczną, ale niedoszli Napoleonowie nie lubią gier),

Ponieważ uczniom nie chciało się wchodzić w takie role, bo chcieli sobie po prostu fajnie spędzić czas w towarzystwie rówieśników hobbyści zaczęli ich cisnąć robiąc im... więcej testów. Grożąc wstawieniem złych cyferek. Ponieważ dobre cyferki uczniowie mogli wymienić u rodziców na kasę lub spokój, a za złe dostawali szlaban, te cyferki nawet na niektóry zaczęły robić wrażenie.

Niektórzy hobbyści się tym przejęli. Zdarzali się nawet tacy, którzy zaczęli się bawić w przodowników pracy i zaczęli kolekcjonować oceny i licytować się, kto zrobi więcej sprawdzianów.
A jak uczniowie się wystraszali to był dowód, że ktoś się z nimi liczy.

Z czasem hobbyści się nakręcili uwierzyli, że mają atuty w ręku, że są jak górnicy i zaczęli żądać zmiany warunków gry. Zapowiedzieli, że jak nie dostaną więcej pieniędzy, to... nie będą realizować swojego hobby!
Władza powiedziała - aha, no i...?.
Rodzice powiedzieli - aha, no i...?

Hobbyści zorientowali się ze zdumieniem, że w sumie nikt się nie przejął. Gospodarka nie stanęła, krowy nie przestały dawać mleka, kosmos nie wysłał Strażników Galaktyki, hosty z Simsów nie poszły na nimi w bój.

Postanowili użyć broni ostatecznej - zapowiedzieli, że nie będą sprawdzać testów. Nie i już. Nieodwołanie - nie!
Władza powiedziała - aha, no i...?
Rodzice powiedzieli - aha, no i...?
Przedstawiciele władz popatrzyli na siebie nawzajem. Hmm, oni tak poważnie? Weście wyślijcie tam kogokolwiek, bo co to za filozofia sprawdzić testy - według gotowego klucza...
I wysłali leśników i emerytów do sprawdzania testów - bo to w końcu może robić każdy.
Po 12 dniach hobbyści wrócili do pracy.

Tylko zamiast wyciągnąć wnioski z tej próby sił, zamiast zamiast zacząć z uczniami fajnie spędzać czas, zamiast po prostu realizować pierwotny deal czyli zajmować się swoim hobby, zamiast dogadać się z uczniami, zamiast przestać przejmować się żądaniami pozostałych grup... zaczęli robić więcej testów (które muszą sprawdzać po nocach). Czyli de facto zaczęli jeszcze gorliwiej wypełniać wymagania władzy i rodziców.

Po co? Nie wiem... by pokazać, że nikt inny nie zrobi takich fajnych testów jak oni? Że nikt bardziej rygorystycznie nie oceni? By zasugerować, aby ich na przyszłość jednak nie zastępować leśnikami..?

Przyznam trudno to z boku zrozumieć...

Tomasz Tokarz

Komentarze

Popularne posty